niedziela, 13 października 2013

Bleach - One-shot nr 1

Witam,
To mój pierwszy blog o tematyce yaoi, dlatego też z góry proszę wszystkich o wyrozumiałość.
Gdzieś w głębi swojej świadomości mam jednak nadzieję, że moja twórczość przypadnie wam do gustu.
Pozdrawiam i życzę miłej lektury,
Lena

***********************************************************

Fandom: Bleach
Paring: Byakuya Kuchiki x Renji Abarai
Kategoria: +18

***********************************************************

Minęła północ. Bezchmurne niebo przyozdobione morzem gwiazd zachęcało do podziwiania swojego majestatu. Jednak siedzący na werandzie brunet nie zwracał na nie najmniejszej uwagi. Jego myśli zaprzątnięte były zupełnie czym innym. Popijając sake starał się zapanować nad ogarniającą go melancholią. Dzisiejszego dnia miało pięćdziesiąt lat od śmierci jego żony Hisany, kobiety która uratowała go przed niewyobrażalną hańbą. Był jej za to niezwykle wdzięczny, na swój sposób darzył ją nawet uczuciem, chociaż było ono zgoła odmienne od tych które powinno się obdarzać współmałżonkę. Zdawał sobie sprawę z tego, że większość mieszkańców Seireitei uważało, że była ona jego jedyną miłością. Jako głowa rodziny Kuchciki i kapitan szóstego oddziału Gotei 13 starał się podtrzymać te wyobrażenia. Prawda była jednak zupełnie inna, nie mogła ona jednak nigdy ujrzeć światła dziennego. To by zniszczyłoby status jego klanu. Jako głowa jednego z czterech rodzin szlacheckich należących do uprzywilejowanych w całym Soul Society, nie mógł do tego dopuścić. Taka była jego powinność, duma nie pozwalała mu na to aby postąpić inaczej. Dlatego też od prawie stu lat cierpi niewyobrażalne męki, starając się zapanować nad własnymi pragnieniami. Tylko dwie osoby wiedziały o jego cierpieniu, obie już nie żyły. Zarówno Hisana jak i Kaien odeszli, pozostawiając go samego już wiele lat temu.
Do niedawna nie miało to jednak dla niego znaczenia, przynajmniej dopóki porucznikiem w jego dywizji nie został mianowany Renji Abarai, to za jego sprawą znów padł ofiarą tych niegodnych swojego stanowiska i statusu społecznego uczuć.
On Byakuya Kuchciki po raz drugi w życiu był zakochany. Los jednak ponownie z niego zakpił, jego zainteresowanie znów wzbudził mężczyzna. Po śmierci Kaiena myślał, że jego serce już na zawsze zostanie pogrzebane wraz z nim, jednak stało się inaczej, ku jego ogromnej rozpaczy.
Chociaż zdał sobie sprawę ze swojej odmiennej orientacji już przeszło sto lat temu, to jednak nadal się z tym nie pogodził. Do tej pory pamiętał chwilę w której poczuł coś do mężczyzny, było to w dniu kiedy na stanowisko vice kapitana trzynastego oddziału Gotei 13 Ukitake mianował jednego z członków podupadłego klanu szlacheckiego Shiba. Gdy po raz pierwszy spojrzał w oczy nowemu porucznikowi zatracił się całkowicie i nieodwracalnie. I nawet po jego śmierci był wierny temu uczuciu, przynajmniej do niedawna.
Był wdzięczny losowi iż Rukia jego przybrana siostra jest w Świecie Żywych, wypełniając swoje obowiązki jako shinigami. Obawiał się, że jako jedyna mogłaby odkryć jego sekret. Znała go zbyt dobrze, aby nie zauważyć jego uczuć w stosunku do Abaraia.
Zdawał sobie sprawę z tego, że będzie musiał stłumić w sobie tą miłość, tym bardziej, że Renji był przyjacielem Ruki, co komplikowało dodatkowo sprawę.
Była już trzecia w nocy kiedy postanowił, że najwyższa pora położyć się spać. Rano miał zebranie Kapitanów w siedzibie pierwszego oddziału, nie mógł sobie więc pozwolić na dłuższe wylegiwanie się w łóżku. Z cichym westchnieniem podniósł się z dębowego parkietu i ruszył chwiejnym krokiem w kierunku swojej sypialni. Niedługo później zapadł w sen, w którym znów zagościł czerwonowłosy shinigami.

Słońce świeciło niemiłosiernie, dając siwe znaki obu stojących naprzeciw siebie mężczyzną. Jednak ani Renji, ani Ikkaku nie zwracali uwagi na lejący się strumieniami po ich półnagich ciałach pot. Koncentrowali się na sobie obserwując się z czujnością, czekając na kolejny ruch przeciwnika. Nie zwracali uwagi na to, że na placu treningowym szóstego oddziału zebrał się już spory tłum, pragnąc obejrzeć pojedynek między pułkownikiem Abaraiem, a trzecim oficerem jedenastej dywizji. W śród osób obserwujących te zmagania znaleźli się także kapitanowie Kuchciki i Zaraki, co sprawiało, że mężczyźni walczyli jeszcze bardziej  zażarcie nie chcąc zbłaźnić się przed swoimi dowódcami. Jednak pomimo tego, że różnili się rangą walczyli na wyrównanym poziomie. Nikogo to nie dziwiło, nie od dziś było wiadomo, że Madarame jakby zechciał mógłby znaleźć się na wyższym stanowisku, oznaczałoby to jednak odejście z oddziału Kempachiego, co dla tego shinigami byłoby porażką. Właściwie tylko Abarai i Yumichika, będący jego przyjacielem, zdawali sobie sprawę z tego, że Ikkaku już dość dawno opanował formę bankai swojego zanpakuto, dzięki czemu mógłby zostać nawet kapitanem, gdyby tego pragnął. Jego marzeniem i powołaniem było jednak stać u boku Zarakiego, który był dla niego wzorem i autorytetem, dlatego też ukrywał swoje zdolności. Był szczęśliwy jako członek jedenastego oddziału, nawet jeżeli oznaczało to pozostanie na stanowisku zwykłego oficera.
Renji starał się skupić całą swoją uwagę na przeciwniku, jednak było to trudne zważywszy na fakt, że jego zmagania z Madaramą obserwował Byakuya. Każdą komórką swojego ciała odczuwał na sobie obojętne spojrzenie swojego dowódcy, który nie spuszczał z niego wzroku. Przeklinał się w myślach za to, że zdecydował się stoczyć przyjacielski pojedynek akurat w tym miejscu. Gdyby walka odbywała się na placu treningowym jedenastej dywizji jego dowódca nie pofatygowałby się, aby przyjrzeć się jego zmaganiom.
Minęło już półtorej miesiąca odkąd został mianowany na stanowisko porucznika pod dowództwem Kuchikiego. I choć z początku był on dla niego jedynie bratem Ruki i jedyną osobą której umiejętności chce przewyższyć, teraz sytuacja przedstawiał się zgoła inaczej. Mimo tego, że starał się wyprzeć się pożądania do tego mężczyzny,  było to jednak dla niego coraz trudniejsze. Prawdę mówiąc najchętniej zepchnąłby wszystkie swoje uczucia do Byakuyi w najgłębszą czeluść swojej podświadomości, jednak nie było to takie proste, ku jego wielkiej rozpaczy. Nawet teraz, wiedząc, że każdy jego ruch jest obserwowany przez bruneta, nie potrafił zapanować nad budzącą się w nim żądzą.
Zatopiony w sowich myślach nawet nie zauważył kiedy jego przeciwnik wykorzystał jego chwilową nieuwagę i ciął go kataną przez całą długość klatki piersiowej. Trysnęła krew. Renji opadł na kolana bez sił, ból całkowicie go sparaliżował. Ostatnie co zobaczył zanim ogarnęła go ciemność, były wirujące wokół niego płatki kwiatów wiśni.

  • Dość! – oznajmił stanowczo Kuchciki, oddzielając swojego podwładnego od jego przeciwnika rozproszoną formą swojego zanpakuto.

Wypowiedziany przez niego bezbarwnym głosem rozkaz sprawił, że Madarame mimowolnie cofnął się w przestrachu. Mimo tego, że stojący naprzeciw niego dowódca Renjiego wyglądał jak zwykle na niewzruszonego, to jego reiatsu zdecydowanie mówiło coś zgoła przeciwnego. W energii otaczającej bruneta dało się wyczuć z trudem powstrzymywaną furię, mimo tego, że na twarzy mężczyzny nie drgnął nawet jeden mięsień. Co o dziwo wzbudzało w Ikkaku jeszcze większy lęk. Mimowolnie odetchnął z ulgą, gdy mierzący go do tej pory wzrokiem Byakuya odwrócił się do niego tyłem, zajmując się podnoszeniem z ziemi bezwładnego ciała swojego porucznika.
Nawet jeżeli wszystkim obecnym wokół ten gest wydał się dziwny, to jednak nikt nie odezwał się słowem, gdy Kapitan szóstego oddziału ruszył w stronę wyjścia z terenów dywizji, niosąc na rękach swojego podwładnego.

Zapadł już zmierzch kiedy Renji odzyskał przytomność, ku swojemu zdziwieniu znajdował się w pomieszczeniu całkowicie dla niego obcym.
Podniósł się z futona na którym do tej pory leżał, na jego nagim torsie nie było już widać nawet zadrapania po niedawnej ranie. Widocznie ktoś z czwartej dywizji musiał go uleczyć z pomocną Kido, za co był niezmiernie wdzięczny. Bez zastanowienia ubrał się w starannie ułożone shihakusho, które spoczywało do tej pory obok posłania, na którym dochodził do siebie.
Do jego nozdrzy dotarł zapach kwiatów wiśni, którym przesiąknięta była odzież. Bez zastanowienia wtulił twarz w materiał, rozkoszując się jego miękkością.
Ruszył w stronę wyjścia z pomieszczenia, które prowadziło do ogrodów przynależnych do rezydencji klanu Kuchciki. Nawet jeżeli dziwiło go nieco, że został ulokowany na czas rekonwalescencji w posiadłości swojego dowódcy, nie chciał robić sobie z tego powodu zbytniej nadziej.
Zdawał sobie sprawę z tego, że głowa jednego z najznamienitszych rodów szlacheckich w Soul Society nigdy nie odwzajemni jego uczuć. Dlatego też postanowił jak najszybciej opuścić teren posiadłości, obiecując sobie, że przy najbliższej okazji podziękuje swojemu Kapitanowi za gościnność.

  • Dokąd się wybierasz, Renji? – usłyszał cichy głos tuż za sobą.
  • Kapitanie, ja… nie chce nadużywać pańskiej gościnności. – odpowiedział zmieszany, patrząc niepewnie na skrytą w mroku werandy postać swojego dowódcy.
  • Napijesz się ze mną sake, poruczniku? – padło nieoczekiwane pytanie.
  • Ja… -  za wszelką cenę starał się wymyślić jakikolwiek racjonalny powód odmowy, nic sensownego nie przychodziło mu jednak do głowy.
  • To rozkaz. – oznajmił matowym tonem Kuchciki, dając do zrozumienia, że nie przyjmie odmowy.
  • Oczywiście. – westchnął czerwonowłosy, podchodząc do miejsca gdzie siedział jego przełożony.

Godzinę później Abarai musiał przyznać, że jego przełożony ma wyjątkowo mocną głowę, sam z ledwością był w stanie utrzymać się w pionie mimo pozycji siedzącej. Brunet zaś sprawiał wrażenie jakby wypita przez niego sake, była zaledwie wodą. W całej tej sytuacji najgorsze było jednak to, że czym więcej pił, tym większe odczuwał pożądanie w stosunku do swojego towarzysza.
W pewnym momencie napotkał intensywne spojrzenie wpatrzonego w niego Kuchikiego. Niestety jak zwykle nie był w stanie odczytać niczego ze wzroku mężczyzny. Zarumienił się. Było to silniejsze od niego, mimo tego, że zdawał sobie sprawę z tego, że zdradza tym samym przed towarzyszem swoje zmieszanie. Przełknął głośno ślinę.

  • Krępuje cię moje towarzystwo? – zapytał znienacka Byakuya.
  • Ja… - jęknął chłopak, zakłopotany pytaniem przełożonego.
  • Zdajesz sobie sprawę, że twoje reiatsu jest  w tej chwili bardzo wymowne? – przerwał mu brunet.
  • O mój Boże! – krzyknął z przestrachem, starając się jednocześnie podnieść z podłogi, aby oddalić się jak najdalej od swojego kapitana.

Czuł się upokorzony tym, iż jego dowódca zdaję sobie sprawę z jego uczuć w stosunku do niego. Nie chciał nawet myśleć o tym, że będzie musiał kiedykolwiek jeszcze spojrzeć mu w twarz. Zanim jednak zdoła zniknąć z pola widzenia Kuchikiemu ten chwycił go za nadgarstek, uniemożliwiając w ten sposób ucieczkę. Druga ręka mężczyzny powędrowała do jego policzka, obdarzając go delikatną niczym muśnięcie wiatru pieszczotą. Chwilę później wargi mężczyzny przywarły do jego własnych, bez zastanowienia odwzajemnił pocałunek. Doznania jakie przy tym odczuwał nie dało się opisać słowami, w ułamku sekundy ogarnęło go tak silne pożądanie, że mimowolnie jęknął, aby dać temu upust.
Miał wrażenie, że śni. Gdy Byakuya oderwał się od niego, aby pociągnąć go w stronę pomieszczenia w którym przechodził rekonwalescencję przeszło mu przez myśl, że zaraz utraci świadomość w wyniku nadmiaru emocji. Tak się jednak nie stało, zamiast tego został delikatnie pchnięty w stronę posłania na którym wcześniej spoczywał. Kuchciki bez słowa zasuną drzwi, aby po chwili pochylić się nad nim, żeby rozpocząć wcześniej przerwana czynność.
Ich pieszczoty stawały się z chwili na chwilę coraz śmielsze, trudno było stwierdzić w którym momencie oboje stali się całkowicie nadzy. Najważniejsze było, że tym samym ich ciała przestała dzielić jakiekolwiek bariera. Renjiemu w żaden sposób nie przeszkadzało, że jego kochanek nad nim dominował. Kuchciki oderwał się od jego warg, żeby rozpocząć wędrówkę swoich ust po ciele czerwonowłosego. Abarai nie był w stanie powstrzymać cichych okrzyków, które wydobywały się z jego piersi pod wpływem doznań jakich doświadczał. Jego sutki stwardniały w oczekiwaniu na pieszczoty których miały niebawem doświadczyć. Kuchciki jednak nie zamierzał się śpieszyć. Jego język sunął krok po kroku do upragnionego celu, kontemplując przy tym każdy wrażliwy punkt na skórze leżącego pod nim mężczyzny.
Wydawało się, że minęła wieczność zanim wargi bruneta musnęły najczulsze miejsce partnera. Biodra Rendjiego uniosły się w górę, tak aby jego męskość mogła zaznać jeszcze większej przyjemności. Kuchciki uśmiechnął się mimowolnie, gdy jego kochanek wypuścił z świstem powietrze, które do tej pory wstrzymywał. W chwili gdy palce bruneta, jeden po drugim zgłębiały się w niego przygotowując go tym samym na dalsze doznania, usta Byakuyi doprowadzały go niemal na skraj szaleństwa. Sam już nie wiedział co czuje, ból czy rozkosz. Oba te czynniki zdawały się mieszać ze sobą doprowadzając go na skraj wytrzymania. Z jego gardła wydobył się krzyk, gdy doświadczył spełniania. Wciąż przeżywając zadane mu przez partnera doznania nawet nie poczuł, gdy ten wtargnął w niego swoją nabrzmiałą męskością. Kuchciki nakrył jego ciało własnym, wnikając przy tym zarówno swoim członkiem jak i językiem w ciało czerwonowłosego. Resztki spermy które miał w ustach spłynęły do gardła kochanka, a kolejne pchnięcia doprowadzały niemal do obłędu. Jego partner był tak ciasny, że przyjemność której doświadczał była niewyobrażalna. Zaciskające się na jego męskości mięśnie sprawiały, że miał ochotę wyć z rozkoszy. Zdawał sobie sprawę, że jego brutalne wtargnięcie nie pozostało niezauważone przez Abaraia, który po kilku pierwszych pchnięciach zastygł nieruchomo. Ból który mu zadawał szybko jednak ustąpił miejsca niewyobrażalnemu uniesieniu. Na swoim podbrzuszu czuł, że członek Renjiego ponownie twardnieje, co napawało go jeszcze większą ekscytacją. Zupełnie zatracił się w doznaniach, nie zważał już na to, że staję się niemal brutalny. Najważniejsze było aby dać jak najszybciej upust swoi uczuciom. Kolejne pchnięcia, jedno po drugim doprowadzało obu mężczyzn na skraj spełnienia. Byakuya wydał z siebie cichy okrzyk w momencie gdy jego sperma wlewała się we wnętrze kochanka, którego ruchy bioder zdawały się całkowicie zsynchronizowane z jego własnymi. Zanim opadł bez sił, poczuł ciepło na podbrzuszu świadczące o tym, że i jego podwładny osiągnął spełnienie.
Zanim jednak wyszedł z niego, obdarzył współtowarzysza przyjemności najczulszym pocałunkiem jakiego tamten doświadczył. Jego język niemal z namaszczeniem wodził po wargach chłopaka dziękując tym samym za wspólne chwile rozkoszy.


Niedługo później zasnęli mocno wtuleni w swoje ciała. Tej nocy nie padło już ani jedno słowo, bo i nie było takiej potrzeby. Liczyły się tylko czyny, o czym oboje zdawali sobie sprawę. Ich uczuć nie trzeba było wypowiadać na głos, ich serca i tak wiedziały najlepiej do kogo należą.